Chodziliśmy na wały…

Kiedy byłam nastolatką Ogród chylił się ku upadkowi, ale cały czas czynna była strzelnica. Przychodziły tu szkoły z całego Poznania. Działał Klub Strzelecki. Byłam członkinią tego klubu. Strzelaliśmy z KBKS-ów. My strzelaliśmy na 100 metrów. A na 50 metrów strzelali milicjanci. I to było już niebezpieczne.

A dzieci w okolicy było mnóstwo. Jeżeli po południu nie było strzelania. Chodziliśmy na wały, były tam tarczownice, schodziło się schodami w dół i tam był cały mechanizm. Pan tarczowy za pomocą liny zmieniał tarcze. Za tarczami były wały. My z wałów wybieraliśmy ołów. Ten ołów topiliśmy w domu na wieczku od pasty do butów. Kształtowaliśmy z niego kulki. Od babci braliśmy kawałek wełny i w ten sposób robiliśmy Zośkę. To był taki pompon obciążony ołowiem, chłopcy podbijali go.

Na Szelągu poza budynkiem, w którym była restauracja były budynki gospodarcze. Dom, w którym mieszkał Pan tarczowy. Tarczowy miał ogród. A obok tarczowego mieszkały jeszcze dwie rodziny, mieli konia i uprawiali zboże. Zboże ciągnęło się wzdłuż alei Szelągowskiej. Na początku Ugorów był dom, gospodarze mieli krowę i codziennie chodziliśmy do nich z kanką po mleko.